Oceń
Nie ukrywam, że mam na tym punkcie lekką obsesję, znajomi pukają się w głowę, widząc, jak kroję dzieciom na plasterki jabłka, ale na moich oczach taką wielką myszką-żelką zadławiła się moja sześcioletnia córka - już nie dzidziuś przecież.
Miałam też akcję z kawałkiem folii. Dwumiesięczny syn leżał koło mnie (!) na pustej (!) kanapie i nagle zaczął się dusić. Pod numerem 112 usłyszałam, że to pewnie infekcja i jakby się pogorszyło, to migusiem do szpitala. W tym momencie Mały wypluł przeźroczysty kawałek folii - trójkącik taki, odcięty od klocków, które dostała siostra.
Wracając do wakacyjnej rozmowy, od słowa do słowa przeszliśmy do uderzeń w plecy i chwytu Heimlicha.
- Ale wiesz, że takimi uderzeniami można dziecku zrobić krzywdę? - zapytał ze zgrozą w głosie znajomy.
- Uderzeniami nie, uciśnięciami tak - precyzuje Ratownik Medyczny Tomasz Modrzewski. - Należy dostosować siłę do rozmiaru dziecka, bo można uszkodzić narządy wewnętrzne - wyjaśnia medyk.
Dopóki dziecko kaszle - niech kaszle. Gdy przestaje kasłać, a wciąż nie może złapać tchu, gra toczy się o życie. Pięć uderzeń między łopatki - pięć uciśnięć nadbrzusza - pięć uderzeń - pięć uciśnięć. Uderzamy mocno, uciskamy pewnie. Nie czas na klepanie po pleckach.
Oceń artykuł