Lewatywa, upust krwi i whiskey: tak kiedyś leczono grypę
Lewatywa, whiskey, puszczanie krwi – co mogą mieć wspólnego z grypą? Jak opisuje brytyjski lekarz Jeremy Brown, wszystkie te metody były stosowane w leczeniu tej choroby. Oczywiście z różnym skutkiem, zwykle złym, czasami śmiertelnym. Choć grypa jest nam dobrze znana, to warto wiedzieć, przez co musieli przechodzić pacjenci, gdy próbowano na nich eksperymentalnych metod leczenia.

Grypa to ostra choroba układu oddechowego wywoływana wirusem grypy. To choroba, która obecnie jest bagatelizowana, występuje często i rzadko jest śmiertelna. Grypa znana jest jednak od wieków. Kiedyś siała postrach i zbierała śmiertelne żniwo.
Jest w dzisiejszych czasach chorobą dobrze poznaną. Wiadomo, że gdy dopadnie, to trzeba ją po prostu przechorować. Dostępne są również leki przeciwwirusowe, przeciwbólowe, przeciwzapalne, które wspierają organizm w walce z grypą. Kiedyś jednak metody leczenia tej choroby były bardziej doświadczalne, często bardzo groźne i patrząc z perspektywy czasu, zupełnie irracjonalne. O eksperymentalnych, często kończących się śmiercią pacjenta, metodach leczenia grypy pisze w książce „Grypa. Sto lat walki” brytyjski lekarz Jeremy Brown.
Masz szczęście, że nie urodziłeś się na początku XX wieku. Dzisiaj żaden poważny lekarz nie przepisałby takich środków, ale zaledwie sto lat temu należały one do ówczesnej wiedzy medycznej.
Puszczanie krwi
Nie minęły jeszcze trzy lata od rezygnacji z urzędu pierwszego prezydenta Stanów Zjednoczonych, gdy George Washington znalazł się na łożu śmierci. Zdesperowani lekarze sięgnęli po ostatnią deskę ratunku i otworzyli mu żyły, aby powstrzymać siejącą spustoszenie infekcję gardła. Washington wytrzymał czterokrotny upust krwi, ostatni raz na kilka godzin przed zgonem.
„Odchodzę” – powiedział Washington do swojego sekretarza, Tobiasa Leara, na chwilę przed śmiercią.
„Zmarł z upływu krwi i braku powietrza” – stwierdził przyjaciel rodziny, lekarz William Thornton, który sugerował, że prezydenta można było uratować, przetaczając mu krew jagnięcia.
Puszczanie krwi to praktyka polegająca na usuwaniu z organizmu większej ilości krwi, a wraz z nią – jak niegdyś uważano – toksyn i chorób. Od ponad dwóch tysięcy lat metoda ta należała do głównego nurtu medycyny. W czasach, gdy nie znano jeszcze skutecznych leków i zabiegów, właściwie niewiele więcej dało się zrobić.
Puszczanie krwi nigdy nie pomagało. Prawdę mówiąc, było bardzo niebezpieczne – jak widać na przykładzie George’a Washingtona – ale nadal zalecano je w przypadku grypy jeszcze w pierwszych dekadach XX wieku. I to nie tylko jako metodę medycyny alternatywnej. Rekomendowali je lekarze na frontach pierwszej wojny światowej, patrząc, jak szeregi żołnierzy dziesiątkuje wróg w postaci drobnoustrojów. Co więcej, swoje doświadczenia w tej dziedzinie rozpowszechniali w znanych pismach medycznych, między innymi w tym, które nazywało się poetycko „Lancet”.
Odrobina whiskey i siedmiokrotna lewatywa
Jednym z moich ulubionych przykładów walki z grypą jest dokumentacja pielęgniarska z 1936 roku, zachowana na pamiątkę przez rodzinę pacjenta i opublikowana po siedemdziesięciu latach.
W baterii specyfików, którymi przez trzy tygodnie dręczono chorego, znajdowały się: plaster gorczycowy (domowy środek rozgrzewający), aspiryna (przeciw gorączce), kodeina (przeciw kaszlowi), fenoloftaleina (rakotwórczy środek przeczyszczający), lek przeciwkaszlowy, olejek kamforowy, siedmiokrotna lewatywa (siedem razy!), rurki doodbytnicze (nie pytaj!), mleczko magnezowe (kolejny środek przeczyszczający; Boże zmiłuj się nad chorym!), urotropina (lek odkażający pęcherz moczowy) i nalewka z benzoiny.
Pacjent otrzymał co najmniej pięć przepisanych dawek whisky i czternaście dawek rycyny. Siedmiokrotna lewatywa mogła być naprawdę uzasadniona, ponieważ podano mu co najmniej trzydzieści dziewięć dawek kodeiny, która powstrzymuje kaszel, ale jednocześnie działa zapierająco.
Upust krwi, szampan, toksyczne gazy i olej rycynowy. Aż trudno uwierzyć, że kiedyś były to zgodne z ówczesnym stanem wiedzy oficjalnie stosowane środki przeciwko grypie. Przeszliśmy długą drogę w ostatnim stuleciu. Przynajmniej tak można by sądzić. Pomimo jednak wszystkich korzyści, jakie zapewnia nowoczesna medycyna, leczenie grypy pozostaje poza naszym zasięgiem. Ciągle grozi nam wirus i obawiamy się, czy kolejna pandemia podobna do tej z 1918 roku nie czyha tuż za rogiem. Aby zrozumieć, dlaczego leki na grypę są tak nieuchwytne, musimy przyjrzeć się bliżej samemu wirusowi.
Źródło: Wszystkie fragmenty pochodzą z książki ,,Grypa. Sto lat walki'' autorstwa Jeremy'ego Brown; Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego.