Obserwuj w Google News

Izolatoria z drutem kolczastym. "Niektórzy próbowali uciekać"

5 min. czytania
Aktualizacja 14.07.2023
14.07.2023 11:40
Zareaguj Reakcja

Mija 60. rocznica wybuchu epidemii ospy we Wrocławiu. Z dzisiejszej perspektywy "tajemnicza choroba", "pacjent zero", "kwarantanna" czy "osoby z kontaktu" brzmią zupełnie inaczej niż jeszcze parę lat temu.

Epidemia ospy we Wrocławiu/Zakład Narodowy im. Ossolińskich we Wrocławiu, 1963 - Grażyna Trzaskowska: Epidemia czarnej ospy we Wrocławiu w 1963 roku
fot. Zakład Narodowy im. Ossolińskich we Wrocławiu, 1963 - Grażyna Trzaskowska: Epidemia czarnej ospy we Wrocławiu w 1963 roku

W 1963 roku przez ponad miesiąc po Wrocławiu krążył wirus czarnej ospy, zanim udało się nazwać problem po imieniu. A mimo to ognisko epidemiczne udało się zdusić w zaledwie 25 dni.

Tajemnicza choroba

W lipcu 1963 roku do szpitali we Wrocławiu zaczęli zgłaszać się chorzy z objawami grypy. Jednym z pacjentów była salowa ze szpitala przy ul. Ołbińskiej, która dostała gorączki po powrocie do domu. Wkrótce pochorowała się cała jej rodzina.

W najgorszym stanie była córka salowej. Pacjentka „twarz miała obrzękłą, czarną od zastygłej krwi. Na skórze rąk i przedramion krwawe czarne pęcherze również przebijały czernią spod warstewki mąki, którą zamiast pudru posypano odkrytą skórę” - odnotował lekarz Zbigniew Hora. Życia 27-letniej dziewczyny nie udało się uratować. Jako przyczynę zgonu lekarze wpisali białaczkę.

Wśród najmłodszych pacjentów szpitala przy ul. Rydygiera był czteroletni chłopiec, u którego po raz drugi rozpoznano ospę wietrzną. Na ospę wietrzną choruje się tylko raz. Lekarze złapali się za głowę: "To ospa prawdziwa!".

"Przez półtora miesiąca, licząc od końca maja, w ciągu którego odnotowano łącznie 6 zachorowań, de facto nie podjęto żadnej decyzji w sensie epidemiologicznym. Dopiero bystrość dr. Bogumiła Arendzikowskiego z miejskiej stacji sanitarno-epidemiologicznej nadała biegu sprawie. To on na podstawie analizy łańcucha epidemiologicznego i opisu objawów ospy z podręcznika jako pierwszy stwierdził, że objawy występujące u zakażonych świadczą o ospie prawdziwej. Przypomnijmy, że wydarzenie to miało miejsce dopiero 47 dni po pierwszym zachorowaniu" - wspominał po latach prof. Zbigniew Rudkowski w rozmowie z Adamem Chabińskim w serwisie mp.pl.

15 lipca 1963 roku dr Bogumił Arendzikowski z Miejskiej Stacji Sanitarno-Epidemiologicznej ogłosił alarm epidemiologiczny. Dwa dni później na ostatnich stronach gazet ukazał się enigmatyczny komunikat Wydziału Zdrowia i Opieki Społecznej Prezydium Miejskiej Rady Narodowej: "w ciągu ostatnich kilkunastu dni zarejestrowano i objęto leczeniem szpitalnym pięć przypadków, w których dotychczasowy przebieg choroby nie wyklucza możliwości ospy prawdziwej".

Szpital przy ul. Rydygiera objęto kwarantanną. "Reakcja uwięzionych w szpitalu pacjentów i personelu była gwałtowna. Ludzie wpadli w panikę. Część z nich odnalazła w piwnicach szpitala stare przejście i przedostała się po kryjomu do miasta. W pościg za nimi ruszyły zmobilizowane siły Milicji Obywatelskiej, które wyłapywały zbiegów" - czytamy w opracowaniu "Śmiertelne żniwo" Tomasza Gałwiaczka w serwisie pamiec.pl.

Jeden z uciekinierów ukrył się na ogródkach działkowych. Gdy próbowano go złapać, pluł na funkcjonariuszy, krzycząc, że wszystkich pozaraża. Natomiast jeden z lekarzy próbował wymknąć się z Polski na zaplanowaną wcześniej wycieczkę po Bułgarii. Na mocy międzynarodowego listu gończego zatrzymano go na granicy rumuńsko-bułgarskiej.

Pacjent zero

Zaczęło się poszukiwanie "pacjenta zero". Po nitce do kłębka trafiono na oficera wywiadu SB, który 25 maja wrócił z Azji z objawami malarii. Agent szybko wyzdrowiał i wyszedł do domu, ale "Czarna Pani" - jak nazywano ospę prawdziwą w Średniowieczu - już się we Wrocławiu rozpanoszyła.

"A wszystko przez pośpiech: oficer dostał rozkaz wyjazdu do Azji zaledwie na dwie godziny przed planowaną podróżą i ponieważ nie było czasu na rutynowe badania oraz szczepienia, otrzymał stosowne zaświadczenie niejako zaocznie, a wystawiający je medyk nawet nie widział pacjenta na oczy" - to fragment z książki Iwony Kienzler "Afery i skandale PRL".

Izolatkę po oficerze SB sprzątała wspomniana wyżej salowa, u której córki rozpoznano białaczkę. Szybko zorientowano się, że to nie białaczka, tylko czarna ospa. Kwarantanną objęto "kontakty" agenta, personel szpitala MSW i wszystkie osoby, z którymi widziała się salowa i jej rodzina, m.in. 30 osób, z którymi w międzyczasie bawiła się na weselu jej córka.

Do Wrocławia ściągnięto dr. Andrzeja Gajdę, który rok wcześniej koordynował akcję likwidacji czarnej ospy w Gdańsku. We Wrocławiu odwołano wszystkie imprezy masowe, zamknięto kąpieliska miejskie i baseny, zakazano sprzedaży wody z saturatorów i rozklejono plakaty: "Witamy się bez podawania rąk". Miasto otoczono kordonem sanitarnym. Rozpoczęła się masowa akcja szczepień.

Punkty szczepień zorganizowano w przychodniach, szkołach i na dworcu kolejowym. Na drogach wjazdowych do miasta stanęły tablice: „Zakaz wjazdu do Wrocławia osobom nieszczepionym przeciw ospie”. Obowiązkowym szczepieniom poddano ponad 8 mln Polaków, w tym aż 98% mieszkańców Wrocławia.

"Szczepiony musiał być każdy, bez względu na to, czy otrzymał już kiedyś szczepionkę, czy nie. Akcja szczepień przebiegała bardzo sprawnie - wspominał prof. Zbigniew Rudkowski. "Nie pamiętam, aby występowały poważniejsze problemy z dostawą szczepionek. Jeśli się pojawiały, to były przejściowe, gdyż w razie konieczności szczepionki sprowadzano na cito nawet zza granicy".

Kwarantanna za drutem kolczastym

Osoby z kontaktu zwożono do izolatoriów. "Tereny szpitali i izolatoriów, które zorganizowano w pustych w wakacje szkołach albo w rozstawionych wojskowych namiotach, odgrodzone były linami, a nawet drutami kolczastymi, i pilnowane przez patrole ZOMO. W izolatoriach warunki były spartańskie, brakowało podstawowych artykułów, środków czystości, żywności, napojów. Niektórzy izolowani próbowali uciekać do domu, inni wymykali się potajemnie do miasta po wódkę" - czytamy na w artykule Elżbiety Sitek "Czarna ospa we Wrocławiu" na stronie "Gazety Policyjnej".

Służby sanitarne podawały publicznie nazwiska osób, które miały stawić się w izolatoriach. Za zignorowanie wezwania groziły wysokie kary pieniężne i do 3 lat więzienia. Chorzy trafiali do pałacyku w Szczodrem pod Wrocławiem - dawnej siedziby króla Saksonii Fryderyka Augusta III Saskiego. Przed II wojną światową mieścił się tam Konsulat Szwecji, a później - ośrodek leczenia żółtaczki. Na bramie zawisła kartka: „UWAGA! Choroba zakaźna. Wstęp wzbroniony!”, a przed wjazdem ustawiono posterunek milicji.

Nieznany, 1963, Grażyna Trzaskowska: Epidemia czarnej ospy we Wrocławiu w 1963 roku. Wrocław: Stowarzyszenie na rzecz Promocji Dolnego Śląska 2008
fot. Nieznany, 1963, Grażyna Trzaskowska: Epidemia czarnej ospy we Wrocławiu w 1963 roku. Wrocław: Stowarzyszenie na rzecz Promocji Dolnego Śląska 2008

Atmosfera grozy narastała. Chodziły pogłoski, że szpital ma zostać podpalony. Szeptano też, że ciała zmarłych są masowo palone w piecu, co po wojnie budziło jednoznaczne skojarzenia. Nad szpitalem faktycznie unosił się dym, ale nie z krematorium, a z komory, w której dezynfekowano bieliznę.

"Wszyscy bez względu na wiek po zdiagnozowaniu u nich czarnej ospy musieli spędzić w odosobnieniu czterdzieści dni, nie mając żadnego kontaktu z bliskimi ani ze światem zewnętrznym. Przez trzydzieści sześć dni, aż do odpadnięcia strupów, leżeli w zupełnej izolacji, potem przez kolejne cztery dni kąpano ich codziennie w roztworze nadmanganianu potasu, którym co godzinę musieli płukać usta i gardło. Przez cały ten czas nie wolno im było wyjść nawet na korytarz" - czytamy w opracowaniu "Czarna Pani, czyli Wstęp wzbroniony!” autorstwa Marty Miniewicz ze Stowarzyszenia TUITAM, opublikowanym na stronie Powiatu Wrocławskiego.

Ozdrowieńców żegnano przy bramie donośnym sygnałem klaksonu karetki, który stanowił informację dla innych chorych, że z tego "da się wyjść". Dziś w podobny sposób żegna się pacjentów szpitali onkologicznych.

25 dni

Tyle trwała epidemia ospy we Wrocławiu. I choć jeszcze kilka lat temu pisano, że zachorowało "aż 99 osób, z których 7 przegrało walkę z chorobą", z dzisiejszej perspektywy, gdzie na COVID-19 zachorowało blisko 6,5 mln Polaków, a zmarło ponad 119 tys., akcja likwidacji czarnej ospy we Wrocławiu, wydaje się błyskawiczna.

"Nie wolno odstępować od nauczania akademickiego oraz utrzymywania gotowości przeciwepidemiologicznej. Paradoksalnie bowiem dobrze wykształcony epidemiolog jest w stanie postawić trafniejszą diagnozę niż słabiej wykształcony lekarz. Wynika to z faktu, że epidemiolog widzi cały łańcuch epidemiologiczny, a lekarz nie. Mówiąc o gotowości, mam na myśli istnienie szpitali, które można by błyskawicznie uruchomić w przypadku pojawienia się epidemii. Nawet jeśli dana choroba nie występuje, musimy być gotowi do działania w sensie logistycznym" - przestrzegał prof. Rudkowski w 2017 roku.

Źródła: "Afery i skandale PRL" Iwona Kienzler, Edipresse 2015; "Śmiertelne żniwo" Tomasz Gałwiaczek, pamiec.pl; "65 dni ostrego dyżuru", wywiad Adama Chabińskiego z prof. Zbigniewem Rudkowskim, mp.pl; "Czarna Pani, czyli Wstęp wzbroniony!” Marta Miniewicz, Stowarzyszenie TUITAM, powiatwroclawski.pl; "Czarna ospa we Wrocławiu" Elżbieta Sitek, Gazeta Policyjna