Obserwuj w Google News

Wielkie umieranie Polaków nie tylko z powodu COVID-19

2 min. czytania
Aktualizacja 14.12.2020
14.12.2020 09:54
Zareaguj Reakcja

Dziennie z powodu COVID-19 i chorób współistniejących w Polsce umiera kilkaset osób, ale to nie koniec złych informacji. Więcej niż wcześniej osób umiera również na inne schorzenia, jednym z powodów to unikanie badań i wizyt w szpitalu.

Koronawirus: rekordowa  liczba umieralności od lat
fot. Shutterstock
  • Koronawirus: narodowe unikanie szpitali doprowadza do wzrostu zgonów w kraju.  

Przedłużająca się pandemia doprowadziła do sytuacji, w której umiera więcej osób, nie tylko z powodu  COVID-19. Na początku października w kraju odnotowano największy wskaźnik zgonów od dekady.  Na problem zwraca uwagę Grzegorz Rajter z Urzędu Miasta we Wrocławiu w rozmowie z „Gazetą Wyborczą”: – Jeśli chodzi o liczbę zgonów wiosną i latem, to statystyki są porównywalne z ubiegłym rokiem. Dopiero podczas drugiej fali pandemii zaobserwowaliśmy wzrost liczby zgonów.

Jeden z głównych powodów to rezygnacja lub w ogóle odwoływanie wizyt u specjalistów, nawet jeśli pacjenci zmagają  się z ciężką chorobą. Agnieszka Czajkowska-Masternak rzeczniczka w Dolnośląskim Centrum Onkologii zauważa, że świadomość ludzi dotycząca skutków odwlekania wizyt wzrosła. – Zdarzają się przypadki dwóch czy trzech osób dziennie, które odwołują wcześniej zarezerwowane wizyty w przychodni onkologicznej albo je przesuwają. Powodem są m.in. przeziębienia i obawy spowodowane pandemią.

Również z obserwacji lekarzy wynika, że np. w przypadku niektórych nowotworów stopień zaawansowania jest większy. - Może to wynikać z faktu, że kilka miesięcy temu pacjenci z objawami nie zgłaszali się do lekarzy - tłumaczy rzeczniczka. Jednak dopiero po epidemii będziemy dokładnie wiedzieć, ile osób odwlekało zgłoszenia.

Lekarze nazwali to zjawisko „znikającymi zawałami”. – Z początku koledzy z Chin nam sygnalizowali, że maleje liczba zawałów, ale prędko się okazało, że ludzie nie zgłaszali się do szpitali z obawy przed zakażeniem. Bali się COVID-19, który wiosną zabijał w Polsce około 20 osób na dobę, podczas gdy choroby układu krążenia powodują statystycznie 400 zgonów dziennie – mówi w rozmowie z „Gazetą Wyborczą” Krzysztof Reczuch, kardiolog i kierownik Kliniki Chorób Serca USK we Wrocławiu

Do kliniki przyjeżdżało nawet trzy razy mniej pacjentów. Największym problemem jest czas, w jakim ludzie decydowali się zgłosić. – Przed pandemią zwykle przyjmowaliśmy pacjentów do 6 godzin od rozpoczęcia objawów. Teraz zgłaszają się zdecydowanie za późno, gdzie czas jest niesłychanie ważny. Później fragment mięśnia serca objęty zawałem obumiera bezpowrotnie. W następstwie pacjenci nie są w stanie wejść na piętro bez zadyszki, potrzebują wszczepienia różnych urządzeń – obrazuje prof. Reczuch.

Przed pandemią w klinice we Wrocławiu odnotowywano średnio pięciu pacjentów z zawałem dziennie, w większości przebiegających bez powikłań. W tym tygodniu było tylko czterech pacjentów z zawałem, wszyscy z opóźnieniem ponad 12 godzin, w tym dwóch pacjentów z pęknięciem serca. 

Źródło: Gazeta Wyborcza

Zobacz także