Oceń
"Chciałam być uważna na potrzeby mojego dziecka, tymczasem mało brakowało, a kompletnie zawaliłabym sprawę" – napisała do naszej redakcji mama siedmioletniej dziewczynki, z którą ostatnio rozmawiała o wojnie. Przed swoim błędem przestrzega rodziców.
Rozmowa z dzieckiem na temat wojny i polityki może być bardzo trudna. Jak to zrobić, by wytłumaczyć wszystko, a jednocześnie nie przestraszyć? Jak dostosować przekaz do wieku i potrzeb dziecka? Jak sprawdzić, czy przekazane informacje na pewno zostały dobrze zrozumiane? O nieporozumienie bardzo łatwo, świadczy o tym list naszej Czytelniczki. Jego treść publikujemy poniżej.
"Droga Redakcjo,
jestem po rozmowie o wojnie z siedmioletnią córką. Temat poruszyłam dość szybko, bo już 26 lutego woziłyśmy razem rzeczy dla uchodźców. Wspomniałam, że na Ukrainie jest wojna, że część osób przyjeżdża do Polski, żeby ją przeczekać i dlatego zbieramy potrzebne rzeczy. Kierując się radami ekspertów (raczej pół kroku za dzieckiem z wyjaśnieniami niż przed), zostawiłam temat otwarty, na zasadzie: "jak będą jakieś pytania, to będę na nie na bieżąco odpowiadać". Chciałam być uważna na potrzeby dziecka, tymczasem mało brakowało, a kompletnie zawaliłabym sprawę.
Kilka dni później przeczytałam, że po rozmowie o wojnie trzeba zadać dziecku jedno bardzo ważne pytanie: "Czy masz jakieś pytania?". Wtedy coś mnie tknęło. Jeszcze tego samego dnia zagaiłam: "Słuchaj, bo ja tak tylko napomknęłam o tej wojnie, ale może ty masz jakieś pytania?". Odpowiedź: "O nie, ja już wszystko słyszałam w szkole i to jest straszne". Upewniłam się jeszcze kilka razy, czy chce coś wyjaśnić, ale rozmowa szybko zeszła na inny tor.
Jednak wieczorem córka przyszła i przyznała: "Mama, tak naprawdę to ja mam mnóstwo pytań". Najbardziej zależało jej na tym, żeby ustalić, kto jest dobry, a kto zły w tej historii, bo wszystko jej się pomieszało. Usłyszała od koleżanki z klasy, że będą u niej nocować ludzie z Ukrainy. Była przekonana, że to "ci źli" (jak w bajkach zło przegrywa, dobro wygrywa, a skoro musieli uciekać ze swojego kraju, to są... źli). Wszystko jej wyjaśniłam. Do 22.00 siedziałyśmy nad mapą. Po kolei pokazywała kolejne kraje i pytała: "A tu jest problem? A tutaj?". Po tej rozmowie bardzo jej ulżyło."
[Nazwisko do wiadomości redakcji]
Oceń artykuł